W życiu bywają momenty, które pozostawiają traumę na wiele kolejnych lat. Połóg, który nadal jest traktowany po macoszemu (choć już więcej się o nim mówi niżeli 6 lat temu) wywołuje często rozczarowanie, traumatyczne wspomnienia związane z początkiem macierzyństwa czy zwątpienie we własne kompetencje, intuicję. Pragnę podzielić się z Tobą osobistymi doświadczeniami z dwóch różnych połogów i własnymi obserwacjami. Odbędziemy teraz wspólną podróż w czasie. Zaczynamy!
Po porodzie w Twoim ciele zachodzą dynamiczne zmiany – organizm powraca do formy sprzed ciąży i jednocześnie adaptuje się do nowej sytuacji i funkcji, związanych z opieką nad dzieckiem. Połóg trwa 6 tygodni. W tym czasie powinnaś być pod ochroną i opieką bliskich Ci osób. Powracanie “do normy” łączy się z różnymi dolegliwościami, które, choć normalne, mogą przysparzać Ci trochę kłopotów. Możesz czuć się również zaskoczona intensywnością przeżywanych w tym okresie emocji.*
Trudna rzeczywistość po pierwszym porodzie
Narodziny dziecka to istny cud. Doświadczenie odmieniające całe życie. Moment pierwszego spotkania z naszym nowo narodzonym dzieckiem jest pełen emocji. Szczególnie jak na tą chwile czeka się długo. Pierwsze dziecko jest jak czekanie na Świętego Mikołaja – wiesz, co dostaniesz, ale i tak nie możesz się doczekać. Każda z nas przeżywa inaczej ciążę, poród i połóg. Dziecko jest już w naszych ramionach albo po drugiej stronie brzucha – tak, jak było u nas. Tymek urodził się przez cesarskie cięcie i zanim go dostałam do tulenia minęło bardzo dużo czasu… Poród był dla mnie fantastycznym przeżyciem, w którym uczestniczyła bliska mi osoba w postaci chrzestnej. Poczucie bezpieczeństwa, ogrom miłości jaki na mnie spłynął gdy zapłakał maluszek oraz wdzięczności, że jest z nami, że nas wybrał. To miał być idealny start w nasze cudowne rodzicielstwo. Miał być, bo życie potoczyło się inaczej.
Jeszcze w szpitalu…
W szpitalu pierwsza kluczowa doba do pełni udanego startu w macierzyństwo i pomyślności w karmieniu piersią była do dupy! To wszystko dalej poszło jak domino… Nieświadomość matki i rady, pochwały i zazdrość uśpiły czujność i chyba odebrały rozum ze szczęścia. Dziecko pięknie spało po porodzie cały 12 godzin bez przerwy! Usłyszałam, że to normalne, bo odsypia poród, adaptuje się itp bzdury! Mimo, że czułam, że coś jest na rzeczy to ufałam ludziom, specjalistom w tej dziedzinie. Doprowadziło mnie to do porażki i zachwiania wiary w siebie, swoją intuicję. Dobra bardzo źle zniosłam cięcie i było to dla mnie ogromne wyzwanie dochodzenie do siebie, o pionizacji nie wspomnę..
Kiedy odzyskałam swojego maluszka już na całą dobę, życie, i mogłam go tulić bez końca to się bałam… Bałam się wyciągnąć go z pięknie zawiniętego rożka. Paranoja, ale tak właśnie było. Zresztą Tymo był najspokojniejszym dzieckiem na całym oddziale. Czułam szczęście, że mam taki fenomenalny egzemplarz, że trafiło mi się anielskie dziecię, które wybrało mnie na matkę swą. W szpitalu karmienie, jakoś szło. Pieluszki były mokre dziecko spadło z wagi, ale w normie, a żółtaczka ustępowała. Czyli czas do domu, jupi!
Początek końca sielanki..
Wróciliśmy do domu (ze szpitala do domu mieliśmy 150km) i Tymo dalej spał, spał, jadł, bo jadł coś tak wciągnął i znowu spał. Czułam zmęczenie wynikające bardziej z efektów po operacji niż samego macierzyństwa. Zastanawiałam się dlaczego wszyscy mnie straszyli nie wyspaniem, niedojadaniem itp, przecież u nas jest inaczej. Przyszła położna… Cóż i dobrze, że przyszła!
Piąta doba… Ten dzień będzie dla mnie chyba do końca życia, jak scena z horroru, koszmaru. Tego nie życzę nikomu. Dziecko zdrowe. Żółtaczka nadal trwa, choć powoli dziecię odzyskuje swoje naturalne kolory. Położna waży dziecko i wtedy się zaczęło wszystko walić! Tymek nie przybrał wcale, a wręcz spadł kolejne gramy. Od samego porodu to już prawie pół kilograma! Nad naszymi głowami zawisł szpital. Stres nie sprzyja laktacji, więc przybieranie też nam nie szło. Trzeba było się ratować. Strzykawka, walka o laktacje, laktator, mleko modyfikowane i może łez…
Wybudzamy dziecko, co 2 godziny, max 3. Cała doba z zegarkiem w ręku, budzikiem, laktatorem i łzami. Zmęczenie daje w kość, dziecko dalej za mało przybiera, choć już przybiera. Pobudzanie ssania palcem to było zadanie Tomka. W tym czasie ja walczyłam z laktatorem, bolącymi piersiami i zanikającym pokarmem. Do tego doszedł najpierw baby blues, a potem depresja… Każda wizyta położnej wzbudzała we mnie strach, łzy i nieprzespaną noc. Nie ubierałam się, nie wychodziłam z łóżka. Byłam cieniem samej siebie.
5 wizyta położnej dwa tygodnie od porodu. Pierwsza, po której nie płakałam godzinami. Ostatnia wizyta patronażowa. To był piękny, słoneczny październikowy dzień. Pamiętam, bo usłyszałam od kobiety, która uratowała moją laktację, Tyma ustrzegła od powrotu do szpitala i myślę, że uratowała trochę mnie od utraty całkowicie radości z macierzyństwa. Dziecko zaczęło przybierać w normie! To było tak cudowne zdanie, że z radości popłakałam się przy niej. Dalsze instrukcje był po to, abym mogła karmić tylko piersią, bez strzykawki, mleka modyfikowanego i wybudzania. Tydzień jeszcze wybudzać, odstawić strzykawkę już teraz i jeśli się uda zrezygnować z mleka modyfikowanego. Wszystko to zrobiłam i jestem bardzo wdzięczna położnej, że walczyła ramię w ramę ze mną o każda krople mleka, o każdy gram Tymka i dała nam czas w domu, a nie szpitalu. Uratowała naszą laktację.
Połóg wewnątrz mnie
To najtrudniejsze do opisania przeżycia, bo przecież marzyłam o dziecku 5 lat, starałam się o nie ponad 2 lata, a jak się urodziło to nie potrafiłam się cieszyć. Walka o każdą krople mleka, budzenie dziecka i spadek hormonalny spowodował, że straciłam radość z macierzyństwa i nawet momentami z samego życia. To było trudne przeżycie. 5 tygodni płakałam, nie ubierałam się, jadłam, bo musiałam. Było ze mną bardzo źle, nawet nie chciało mi się przebierać z koszuli nocnej, gdy przychodziła położna. Jedyny raz kiedy się ubrałam to, jak odwiedzili nas teściowie, ale to było dodatkowo trudne, bo płakać mi się chciało, ale uśmiechałam się ładnie.
Większość połogu czułam się beznadziejnie, niepotrzebna, niekompetentna i brudna. Mąż mnie wspierał i robił, co w jego mocy, aby mi pomóc. Robił posiłki i zostawiał mi je, gdy musiał już wrócić do pracy. Dzwonił w trakcie pracy i pytał, jak się czuję, czy jadłam i jak daje sobie radę. Kilka razy nawet wrócił szybciej z pracy, jak płakałam do telefonu. Wsparcie miałam w nim (i nadal ma) ogromne. Jestem świadoma, że go to niesamowicie wiele energii kosztowało i obciążało psychicznie. Choć nigdy tego nie pokazał. Wiem, że było mu trudno patrzeć na kobietę, którą kocha, a z której pozostał tylko cień.
Baby blues a potem depresja poporodowa powodowały niechęć do wstawania, gdy Tymek nauczył się już dopominać o karmienia. Zmęczenie psychiczne i fizyczne powodowały poczucie bezsilności. Byłam, ale jakby mnie nie było. Oczy puste bez blasku za to pełne łez. Usta wyschnięte. Włosy poplątane. Czułam jak znikam. Wtedy chyba jakaś wewnętrzna siła we mnie pchnęła mnie do działania. Szósty tydzień życia Tymka, a ja prowadzę szkolenie.
Szokujące, ale to była moje terapia. Zrobiona na bóstwo, w sukience i szpilkach. Z dzieckiem w chuście. Na scenie. Serio! To był mój ratunek od utonięcia. To była moja osobista terapia bycia z innymi, dorosłymi ludźmi, którzy nie interesowali się dzieckiem tylko tym, czego mam ich nauczyć. Przestałam umierać w środku i poczułam, że chce być nie tylko mamą, ale robić coś jeszcze. Najlepiej już!
Świadomy połóg przy drugim dziecku
Pierwszy połóg zostawił w mej duszy piętno. Przez całą ciążę nie bałam się porodu, nieprzespanych nocy czy wielu godzin karmienia. Bałam się połogu i reakcji Tymka. Wrażliwe dziecko i baby blues to już powodowało stres. A jak przypominałam siebie godziny płaczu, ogrom smutku i momenty nieobecności, braku reakcji nawet na płacz dziecka. To umierałam mimo, że to jeszcze było przede mną. Dlatego, gdy dziadkowie złożyli propozycje zabrania Tymka na wakacje to zgodziłam się. Wiedziałam, że co najmniej dwa tygodnie spędzi poza domem. Pierwszy wyjazd się przeciągnął o tydzień i z moją mamą Tymoteusz pędził dwa tygodnie, a potem jeszcze tydzień u drugich dziadków. Zapewniliśmy też sobie i jemu komfort w trakcie samego porodu wybierając przyjaciół, którzy zaopiekowali się Tymem, gdy rodziłam w towarzystwie Tomasz. Dawało to poczucie bezpieczeństwa i możliwość skupienia się na przyjęciu na świat nowego członka rodziny – Wojciecha.
Droga do drugiego macierzyństwa
Czas ciąży i porodu z Wojtkiem należał do trudnych i traumatycznych przeżyć. Oba były pełne strachu o życie maluszka i niepewności. Sam poród miał być naturalny, ale zakończył się drugim dla mnie cięciem cesarskim. Tego cięcia już tak dobrze nie wspominam. Przez prawie półtora roku nie potrafiłam o nim mówić. Czułam smutek, złość na siebie i brak akceptacji na sam fakt cięcia. Wojciecha szybka dostałam, bo zaraz po kangurowaniu u Tomka, czyli 2 godziny od porodu. Maluszek od razu się przystawił i zasnął z piersią w buziulce.
Zabłysło światełko w tunelu, że będzie łatwiej. Po czym przespał prawie 12 godzin, a wybudzanie nic nie dawało. Światełko zgasło, a pojawił się alarm w głowie, że trzeba coś zrobić, bo kolejna walka o laktację może nie być taka pomyślna. Na szczęście to tym razem było odsypianie trudnego porodu i czas szybko płynął w szpitalu.Przy drugim dziecku jest znacznie łatwiej, bo już się to raz robiło.
Stach czyhał za rogiem
Nie odpuszczał mi strach, że zaraz się zacznie spadek hormonów i znowu popłynie morze łez… Ale domowy klimat sprzyjał karmieniu piersią. Dziecko budziło się milion razy, co dawało mi poczucie spokoju. Maluszek przybierał mocno na wadze i jadł prawie non stop. Czas mijał i nadszedł dzień wyjazdu Tymka – Wojciech miał wówczas prawie 2 tygodnie, a ja nadal czułam się najszczęśliwsza na świecie, gdzie to wszystko, co ostatnio przeżywałam?! Zniknęło, a zastąpiło je ogromne poczucie wdzięczności.
No byłoby bajecznie, gdyby taka sielanka była do końca połogu.. W czasie, gdy Tymka nie było odkryliśmy jedną rzecz – Wojtek jest wymagającym dzieckiem. Choć powiem szczerze, że do końca czwartego trymestru łudziłam się, że mi się wydaje. Także nagle poznałam, co to prawdziwe niewyspanie, zimna kawa i posiłki. Brak snu był tak wielki, że zasypiałam na stojąco. Jadłam wszystko z dzieckiem przy piersi. Wojciech w ogóle nie rozstawał się z piersią, kontaktem skóra do skóry i rękami. Czułam miłość, wyczerpanie spowodowane brakiem snu i dostatek, dzięki dobremu jedzeniu.
Tymek wrócił po dwóch tygodniach na półtora tygodnia, po czym pojechał na kolejne wakacje do drugich dziadków na kolejny tydzień. Czas z Wojtkiem mijał na wspólnym dostrajaniu się, porozumieniu, budowaniu więzi i relacji. No i tym, co dla mnie było (i jest) najgorsze ciągłym kontaktem fizycznym, nieodrywaniu się ode mnie. Maratonami na piersi, przy piersi i z piersią. W tym czasie nie miałam szans na prowadzenia za bardzo domu. Głowy też nie miałam do tego prawdę mówiąc. Brakowało mi przestrzeni na bycie jednostką samodzielnie funkcjonującą, bo zawsze byłam w duecie.
Tymek wrócił z drugich wakacji to Wojciech miał już prawie 2 miesiące. Szok! Czułam się świetnie i wtedy wpadłam na pomysł wyjazdu w góry. Nie potrzebowałam innych ludzi, bo miałam nadmiar bodźców w prezencie do Wojtka. Chciałam bliskości natury, zmiany otoczenia i równowagi. Potrzebowałam przerwy od płaczu maluszka, spełniania jego potrzeb i spojrzenia na wszystko z innej perspektywy.
Lekcja od Wojtka
Wojciech jest świetnym nauczycielem. Zaczął nauczać mnie jeszcze, gdy był w brzuszku, ale innym razem o tym. Na każdym etapie życia i rozwoju Wojtka ten przypomina, uczy o byciu tu i teraz. Uczy uważności i wdzięczności każdego dnia. Nauczył też patrzenia na życie w całkiem inny, nieznany dla mnie sposób. Tym razem opowiem o niezbędniku każdej mamy, czyli o:
-
Zarządzaniu energią
Myślałam, że umiem odpoczywać i relaksować się, aby odzyskiwać równowagę oraz siły witalne. Jednak przy Wojciechu nauczyłam się też zarządzać zasobami własnej energii i odnajdywać źródła dające siłę na trudniejsze i bardziej wymagające dni. Woda, kapsułki z owoców i warzyw, dobre jedzenie oraz większa ilość posiłków rekompensowała braki snu. 5 minutowe drzemki dawały moc bycia obecną i cieszenia się macierzyństwem każdego dnia.
-
Budowaniu więzi
Po każdym porodzie uczyłam się siebie na nowo i poznaliśmy siebie na wzajem. Budowałam więź z dzieckiem, drogę porozumienia oraz byłam często łącznikiem w budowaniu więzi z innymi domownikami. Jeśli dziecko wykazuje zainteresowanie lub Ty potrzebujesz odpocząć to warto, aby partner miał już fundament do budowania więzi z maluszkiem. Wojciech należy do dzieci przyklejonych do mamy, ale w momentach nie mocy czy chęci odpoczynku pięknie wklejał się w tatę. Tymek był najciekawszą osobą dla Wojtka i najfajniejszym punktem do obserwowania. Robił dużo rzeczy, wydawał dźwięki i był w ruchu. Idealny obiekt do obserwacji. No i koty one też chciały poznać się z Wojtkiem, ale na początku to on im chyba “śmierdział”, bo omijały go szerokim łukiem.
-
Rozkręceniu laktacji
Na początku laktacyjnej drogi warto spędzać z dzieckiem maksymalnie dużo czasu, żeby pozwolić sobie i dziecku poznać nową sytuację. W końcu głód maluszka nie zaspokaja się od razu tylko trzeba zrobić to samemu i wykonać przy tym dużo pracy. Czas bycia razem, w bliskości pomaga w drodze mlecznej. Zapach dziecka i mamy się mieszają, hormony płyną i miłość się rodzi coraz większa. To niepowtarzalny moment, czas i warto z niego skorzystać prosząc o pomoc innych, aby zrobili coś do jedzenia, ogarnęli mieszkanie czy przypilnowali starszaka. Prosić to jedno a umieć przyjąć to drugie (z tym pierwszym miałam problem w połogu z Tymkiem, a z tym drugim w połogu z Wojtkiem). Wojtek jednak szybko nauczył mnie przyjmowania pomocy!
-
Akceptacja nowej sytuacji
Najtrudniejsza z lekcji dla mnie było zaakceptowanie nowej sytuacji, w której czułam się uziemiona w domu. Wojciech bardzo źle znosił kontakt z nowymi osobami i nowym otoczeniem, dlatego dużo czasu byłam w domu. Zaakceptowanie pobudek, co 20 minut w dzień i w nocy na karmienie dawało w kość. W momentach bardzo dużego zmęczenia szłam spać sama, a Wojciech (typ nie śpiący) zostawał z tatą i bratem. Zaakceptowanie ciągłej eksploatacji mojego całego ciała – nie tylko piersi, ale i wielu karmień z minimalistyczną liczbą snu, bez spotkań towarzyskich albo ze spotkaniami i 4 dniami odreagowywania po nich było dla mnie trudne. Sangwinik zamknięty z często płaczącym dzieckiem, wysoko wrażliwa mama z hajnidem. To właśnie była i jest moja rzeczywistość.
Tak na koniec
Jak widzisz każdy połóg jest inny, nawet u tej samej kobiety. Co je łączy? Miłość, dziecko, współpraca i wiara, że będzie lepiej. Wojciech dzisiaj ma ponad 23 miesięcy i bardzo wiele się zmieniło od tamtego czasu na plus 🙂 Tymek też dorasta i zmienia się, ale przede wszystkim to zmieniłam się ja sama. Nauczyłam się wyciągać lekcje z życia, od moich dzieci i wymieniać się poglądami, spostrzeżeniami z mężem. Dałam sobie przyzwolenie na chodzenie w piżamie do 15:00 bez wyrzutów sumienia. Gotuje często, choć nie zawsze i wstaje zawsze później niż Tomasz. Piorę, sprzątam jak ma siłę, ale zajęcia, czytanie i wspólny czas z dziećmi jest zawsze. Czasem i to jest męczące, ale nie zamieniłabym tego na nic innego.
Nauczyłam się żyć w zgodzie z moimi priorytetami i nie przejmować się społecznymi osądami. Daje sobie przyzwolenie na gorsze dni, wyjścia bez dzieci oraz czas na książkę czy pracę. Patrzę na życie tu i teraz. Przez, co nasze mieszkanie jeszcze się nie posprzątało do końca od dłuższego czasu, nie odniosłam mega sukcesu w networku (o tym będzie artykuł już nie długo) i nie jestem mega fit, ale kocham swoje ciało. Nauczyłam się:
- ciałopozytywności
- medytacji na nowo
- prowadzić dziennik
- ćwiczę (jak mam siłę, bo dbam o zasoby)
- jeść zdrowo (jeszcze bardziej zdrowo niż wcześniej)
- słuchać własnych potrzeb i je spełniać.
A Ty jak się czułaś w połogu? Masz może bliską koleżankę czy przyjaciółkę, która na za niedługo urodzić? Pomyśl czy artykuł mógłby jej pomóc przygotować się do połogu i początku macierzyństwa – podziel się 🙂 Sprawi mi to ogromną przyjemność, a komuś może pomóc 🙂
Pozdrawiam,
Odwiedź nas także w innych miejscach w sieci
*Cytat ze strony Fundacji Rodzić po Ludzku